W ciągu paru dni mogłam ujrzeć wszystkie oblicza Borysa.
od radość do poważnego załamania.
Mama nie radziła sobie z jego twarzami. Nazywałyśmy to objawieniem Grey'a .
Dokładnie nie wiedziałyśmy dlaczego tak się z nim dzieje. Dopiero dzisiaj, kiedy kładąc go do łóżka, spytałam co się dzieje...
Zabił mnie odpowiedzią.
W sumie to bardziej tym, że unikał wzroku. Że bał się powiedzieć.
-Bo bardzo dziwnie się czuję. Źle... Ale ja chcę jechać na spotkanie z siatkarzami. Mamo, proszę...
Kiedy dotarło do mnie co mi powiedział, przeraziłam się.
Tle czasu było już wszystko dobrze. Tyle czasu...
Gdy Borys usnął, ze łzami wyszłam wprost w ramiona mamy.
Nim się uspokoiłam, prawie, że ze spazmatycznym płaczem powiedziałam o co chodzi.
Zbladła ale starała się podtrzymać mnie na duchu. Kazała rano zadzwonić do kliniki i umówić na badania.
Tego dnia sama z siebie położyłam się na małym łóżku syna i wpatrywałam się w jego wolną od trosk buzię.
Usnęłam przepełniona lękiem i smutkiem.
Obudził mnie dość mokry całus, kiedy ospale przeciągałam się na niewygodnym posłaniu, klnąc na wszystko na czym świat sto dostrzegłam wesoły uśmiech Borysa.
-Chrapiesz mamo, gorzej jak babcia.
Kiedy wyciągnęłam ręce by zacząć go łaskotać z uderzeniem dwukrotnym otarły do mnie wczorajsze słowa synka
-Jak sie czujesz?
-Maaaaaaaaaaamo-jęknął przeciągając samogłoski- dobrze, ale trochę głodny jestem
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał szóstą czterdzieści, zwlekliśmy się do kuchni gdzie wstawiłam mleko na kakao a dla siebie zaparzyłam czarną kawę.
oparłam dłonie w łódki i patrzyłam jak Borys smaruje sobie kanapki nutellą
-Nie za dużo? Przesłodzisz się- mruknęłam patrząc na wylizującego chłopca łyżeczkę.
-W sam raz mamo - uśmiechnął się szeroko pokazując zęby
Po siódmej poszłam sie ubierać ale gdy przypomniałam sobie słowa mamy, wykręciłam numer do lekarza prowadzącego Borysa.
Tak jak myślałam, kazał przyjść w sobotę na wstępne badania,
A w sobotę mamy to śmieszne spotkanie...
Na razie nic nie powiem, nic chcę widzieć zawodu na jego twarzy.
Kiedyś nawet nie myślałam o takim czymś jak ziarniak, chorobie Hodgkina.
BA! nie wiedziałam, że coś takiego jest.
Rak, który atakuje układ limfatyczny. Niby wyleczalne, ale u tak młodego dziecka wiele sposobów leczenia jest niewskazane*.
U Borysa zaatakowało śledzionę, niby można bez niej żyć, ale...
Zawsze jest jakieś ALE... Uczy ona organizm zabijać, odpychać złośliwe drobnoustroje.
Wielu rzeczy też nie wiem, nie znam się na tym lekarskim bełkocie, tylko przytakuję kiedy mówią do mnie tym językiem. Mama, dyplomowana pielęgniarka od momentu wykrycia choroby u jedynego wnuka wspiera mnie i w zasadzie to ona pełni piecze łącznika z lekarzem. Nigdy nie miałam do tego głowy. A teraz jeśli chodzi o moje dziecko to nawet nie potrafię tego zrozumieć...
Mama wstała a ja ubrana i wyszykowana wychodziłam do pracy. Kiedy przesyłałam buziaki jedzącej mamie i gadającemu synkowi, ten zerwał się i przykleił się do nogi.
-Ale pojedziemy do siatkarzy prawda? Obiecałaś mi no.
-Zobaczymy synku, muszę wychodzić, ale porozmawiamy jak wrócę dobrze? Ucałowałam go w naburmuszoną buzię i wyszłam z mieszkania.
Idąc powoli wykręciłam numer do Hani. Kiedy prawie się rozpłakałam, zapewniła mnie że damy radę, że coś wymyśli.
Że mam być dobrej myśli i mam dać jej działać.
W końcu ona od tego jest, by działać.
Trochę podbudowana weszłam do gabinetu.
Przywitałam się z szefostwem, i poszłam przygotować łóżko do masażu.
Po drugim kliencie pani Maria poprosiła mnie na stronę. trochę się przestraszyłam, szefowa nigdy nie narzekała na moje działania, jednak może coś zrobiłam nie tak.
Niepewnie weszłam za nią do niewielkiego biura, usiadłam na krześle i czekałam.
-Powiesz mi co się dzieje? -spytała cichym spokojnym głosem
-Wszystko jest w porządku, jeśli coś..-przerwała mi machnięciem dłoni
-Bianka, z praca jest wszystko ok. Chodzi mi o ciebie.
Biłam się z myślami, czy powiedzieć jej o sytuacji. Zaufała mi, zatrudniła mnie kiedy w sumie byłam prosto po kursie,..
-Mam chorego syna- szepczę spuszczając wzrok
-oj to trzeba było dzwonić, dałabym ci wolne, cokolwiek
-Mam chorego syna. Ziarniak złośliwy. -uzupełniam - a przez ostatnie dni choroba... chyba dała o sobie znać. A on nic nie powiedział, czekał w sumie do soboty- uśmiecham głupio zdając sobie sprawę jakiego mam dzielnego chłopca w domu- Mamy spotkanie z siatkarzami z fundacji. Tak jest na tyle źle, że podlegamy pod fundację Herosi.- boję się spojrzeć w jej oczy. Ta cisza mnie trochę przytłacza- ale zapewniam panią, że ta sytuacja nie wpłynie na wykonywane obowiązki.
Podnoszę niespokojna wzrok i patrzę w oczy szefowej. Ten wzrok nic nie odzwierciedla. Nic nie mówi, pokerowa twarz
-Nie spodziewałam się... Kiedy się dowiedzieliście?
-Dowiedziałam się, jestem samotną matką. dwa lata temu, mały ciągle płakał, bolał go brzuch. To ustrojstwo zaatakowało śledzionę.
-Oh, tak mi przykro Bianko...
-Gorzej będzie w sobotę. Umówiłam nas dzisiaj na badania, a w sobotę jest to całe spotkanie z siatkarzami, mały ich uwielbia.
-Taaak, skąd to znam. Mój syn kazał wykupić sobie karnet na wszystkie mecze... Bianko, przepraszam, że tak ciągnęłam cię za język. Po prostu widziałam że coś jest nie tak, A jak mamy zbudować pewny siebie zespół, musimy rozmawiać. Idź już do domu, przejmę twoich klientów, Tylko pamiętaj, jeśli coś będzie się działo, dzwoń. Nie bój sie i dzwoń. Jesteśmy tutaj aby sobie pomagać.
Kiedy w moich oczach zalęgły się łzy, pani Maria przytula mnie i popchnęła w stronę szatni.
Gdy wychodzę z gabinetu, szepczę nieme do widzenia i wychodzę na chłodne lutowe powietrze.
Owijam się bardziej szalikiem i wykręcam numer Hani.
Kiedy odbiera słyszę śmiechy i głosy a po chwili właścicielkę telefonu.
-No co tam kochana? Już z pracy?
-Taaak, powiedziałam wszystko szefowej i wypuściła mnie dziś wcześniej.
-Super, miła kobieta, słuchaj. Gdzie jesteś?
-No wyszłam z gabinetu, idę do domu a gdzie mam być?
-Jak szybko dasz radę dojść na Podpromie?
-Co?
-No jak szybko?
-Ja wiem ? jakieś 20 minut? Góra pół godziny
-Wpadłam na genialny pomysł. To.. wiesz co czekaj ta gdzie jesteś, zaraz będę.
Usiadłam więc na przystanku autobusowym i czekałam na zwariowaną Hanię.
Kiedy podjechała srebrnym Clio, wsiadłam do auta.
-Rozmawiałam z lekarzem. Prawdopodobnie przetrzyma Borysa na weekend
-No to mały mi się załamie.
-Przepraszam, zapomniałaś z kim rozmawiasz. Ja organizuję spotkanie.
-Czy... -zatrzymała się przed halą.
-Chodź, zaraz ci wszystko wyjaśnimy.
-My? - głowię się o co chodzi, ale kiedy wchodzimy do środka, już zaczyna mi to świtać...
(*) nie do końca znam się na sposobach leczenia ziarniaka.
Tak jak mówiłam, rozdziały będą co dwa dni.
Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie :)
NW :*
Witam nawiedzonawiedzmo Ado! :D
OdpowiedzUsuńCześć! :* <3
Jak miło przeczytać coś Twojego! Stęskniłam się i wierzyć mi się nie chce, że już blisko dwóch lat nic nie publikowałaś?! :O jak ten czas leci! :O
Co do opowiadania, bo to najważniejsze :) To mam już swoje pomysły, co się może dziać w kolejnym rozdziale ;p Tzn. boję i życie Borysa, ale i przywitam się zaraz z brodziaczem :D
Pozdrawiam! :*
Hej, nominowałam Cię do Libster Blog Award! Więcej u mnie :*
OdpowiedzUsuń