wtorek, 9 lutego 2016

Trzy.

W ciągu paru dni mogłam ujrzeć wszystkie oblicza Borysa.
od radość do poważnego załamania.
Mama nie radziła sobie z jego twarzami. Nazywałyśmy to objawieniem Grey'a .
Dokładnie nie wiedziałyśmy dlaczego tak się z nim dzieje. Dopiero dzisiaj, kiedy kładąc go do łóżka, spytałam co się dzieje...
Zabił mnie odpowiedzią.
W sumie to bardziej tym, że unikał wzroku. Że bał się powiedzieć.
-Bo bardzo dziwnie się czuję. Źle... Ale ja chcę jechać na spotkanie z siatkarzami. Mamo, proszę...
Kiedy dotarło do mnie co mi powiedział, przeraziłam się.
Tle czasu było już wszystko dobrze. Tyle czasu...
Gdy Borys usnął, ze łzami wyszłam wprost w ramiona mamy.
Nim się uspokoiłam, prawie, że ze spazmatycznym płaczem powiedziałam o co chodzi.
Zbladła ale starała się podtrzymać mnie na duchu. Kazała rano zadzwonić do kliniki i umówić na badania.
Tego dnia sama z siebie położyłam się na małym łóżku syna i wpatrywałam się w jego wolną od trosk buzię.
Usnęłam przepełniona lękiem i smutkiem.


Obudził mnie dość mokry całus, kiedy ospale przeciągałam się na niewygodnym posłaniu, klnąc na wszystko na czym świat sto dostrzegłam wesoły uśmiech Borysa.
-Chrapiesz mamo, gorzej jak babcia.
Kiedy wyciągnęłam ręce by zacząć go łaskotać z uderzeniem dwukrotnym otarły do mnie wczorajsze słowa synka
-Jak sie czujesz?
-Maaaaaaaaaaamo-jęknął przeciągając samogłoski- dobrze, ale trochę głodny jestem
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał szóstą czterdzieści, zwlekliśmy się do kuchni gdzie wstawiłam mleko na kakao a dla siebie zaparzyłam czarną kawę.
oparłam dłonie w łódki i patrzyłam  jak Borys smaruje sobie kanapki nutellą
-Nie za dużo? Przesłodzisz się- mruknęłam patrząc na wylizującego chłopca łyżeczkę.
-W sam raz mamo - uśmiechnął się szeroko pokazując zęby
Po siódmej poszłam sie ubierać ale gdy przypomniałam sobie słowa mamy, wykręciłam numer do lekarza prowadzącego Borysa.
Tak jak myślałam, kazał przyjść w sobotę na wstępne badania,
A w sobotę mamy to śmieszne spotkanie...
Na razie nic nie powiem, nic chcę widzieć zawodu na jego twarzy.

Kiedyś nawet nie myślałam o takim czymś jak ziarniak, chorobie Hodgkina.
BA! nie wiedziałam, że coś takiego jest.
Rak, który atakuje układ limfatyczny. Niby wyleczalne, ale u tak młodego dziecka wiele sposobów leczenia jest niewskazane*.
U Borysa zaatakowało śledzionę, niby można bez niej żyć, ale...
Zawsze jest jakieś ALE... Uczy ona organizm zabijać, odpychać złośliwe drobnoustroje.
Wielu rzeczy też nie wiem, nie znam się na tym lekarskim bełkocie, tylko przytakuję kiedy mówią do mnie tym językiem. Mama, dyplomowana pielęgniarka od momentu wykrycia choroby u jedynego wnuka wspiera mnie i w zasadzie to ona pełni piecze łącznika z lekarzem. Nigdy nie miałam do tego głowy. A teraz jeśli chodzi o moje dziecko to nawet nie potrafię tego zrozumieć...
Mama wstała a ja ubrana i wyszykowana wychodziłam do pracy. Kiedy przesyłałam buziaki jedzącej mamie i gadającemu synkowi, ten zerwał się i przykleił się do nogi.
-Ale pojedziemy do siatkarzy prawda? Obiecałaś mi no.
-Zobaczymy synku, muszę wychodzić, ale porozmawiamy jak wrócę dobrze? Ucałowałam go w naburmuszoną buzię i wyszłam z mieszkania.
Idąc powoli wykręciłam numer do Hani. Kiedy prawie się rozpłakałam, zapewniła mnie że damy radę, że coś wymyśli.
Że mam być dobrej myśli i mam dać jej działać.
W końcu ona od tego jest, by działać.
Trochę podbudowana weszłam do gabinetu.
Przywitałam się z szefostwem, i poszłam przygotować łóżko do masażu.
Po drugim kliencie pani Maria poprosiła mnie na stronę. trochę się przestraszyłam, szefowa nigdy nie narzekała na moje działania, jednak może coś zrobiłam nie tak.
Niepewnie weszłam za nią do niewielkiego biura, usiadłam na krześle i czekałam.
-Powiesz mi co się dzieje? -spytała cichym spokojnym głosem
-Wszystko jest w porządku, jeśli coś..-przerwała mi machnięciem dłoni
-Bianka, z praca jest wszystko ok. Chodzi mi o ciebie.
Biłam się z myślami, czy powiedzieć jej o sytuacji. Zaufała mi, zatrudniła mnie kiedy w sumie byłam prosto po kursie,..
-Mam chorego syna- szepczę spuszczając wzrok
-oj to trzeba było dzwonić, dałabym ci wolne, cokolwiek
-Mam chorego syna. Ziarniak złośliwy. -uzupełniam - a przez ostatnie dni choroba... chyba dała o sobie znać. A on nic nie powiedział, czekał w sumie do soboty- uśmiecham głupio zdając sobie sprawę jakiego mam dzielnego chłopca w domu- Mamy spotkanie z siatkarzami z fundacji. Tak jest na tyle źle, że podlegamy pod fundację Herosi.- boję się spojrzeć w jej oczy. Ta cisza mnie trochę przytłacza- ale zapewniam panią, że ta sytuacja nie wpłynie na wykonywane obowiązki.
Podnoszę niespokojna wzrok i patrzę w oczy szefowej. Ten wzrok nic nie odzwierciedla. Nic nie mówi, pokerowa twarz
-Nie spodziewałam się... Kiedy się dowiedzieliście?
-Dowiedziałam się, jestem samotną matką. dwa lata temu, mały ciągle płakał, bolał go brzuch. To ustrojstwo zaatakowało śledzionę.
-Oh, tak mi przykro Bianko...
-Gorzej będzie w sobotę. Umówiłam nas dzisiaj na badania, a w sobotę jest to całe spotkanie z siatkarzami, mały ich uwielbia.
-Taaak, skąd to znam. Mój syn kazał wykupić sobie karnet na wszystkie mecze... Bianko, przepraszam, że tak ciągnęłam cię za język. Po prostu widziałam że coś jest nie tak, A jak mamy zbudować pewny siebie zespół, musimy rozmawiać. Idź już do domu, przejmę twoich klientów, Tylko pamiętaj, jeśli coś będzie się działo, dzwoń. Nie bój sie i dzwoń. Jesteśmy tutaj aby sobie pomagać.
Kiedy w moich oczach zalęgły się łzy, pani Maria przytula mnie i popchnęła w stronę szatni.
Gdy wychodzę z gabinetu, szepczę nieme do widzenia i wychodzę na chłodne lutowe powietrze.
Owijam się bardziej szalikiem i wykręcam numer Hani.
Kiedy odbiera słyszę śmiechy i głosy a po chwili właścicielkę telefonu.
-No co tam kochana? Już z pracy?
-Taaak, powiedziałam wszystko szefowej i wypuściła mnie dziś wcześniej.
-Super, miła kobieta, słuchaj. Gdzie jesteś?
-No wyszłam z gabinetu, idę do domu a gdzie mam być?
-Jak szybko dasz radę dojść na Podpromie?
-Co?
-No jak szybko?
-Ja wiem ? jakieś 20 minut? Góra pół godziny
-Wpadłam na genialny pomysł. To.. wiesz co czekaj ta gdzie jesteś, zaraz będę.
Usiadłam więc na przystanku autobusowym i czekałam na zwariowaną Hanię.
Kiedy podjechała srebrnym Clio, wsiadłam do auta.
-Rozmawiałam z lekarzem. Prawdopodobnie przetrzyma Borysa na weekend
-No to mały mi się załamie.
-Przepraszam, zapomniałaś z kim rozmawiasz. Ja organizuję spotkanie.
-Czy... -zatrzymała się przed halą.
-Chodź, zaraz ci wszystko wyjaśnimy.
-My? - głowię się o co chodzi, ale kiedy wchodzimy do środka, już zaczyna mi to świtać...

(*) nie do końca znam się na sposobach leczenia ziarniaka.

Tak jak mówiłam, rozdziały będą co dwa dni.
Tymczasem pozdrawiam Was serdecznie :)
NW :*

sobota, 6 lutego 2016

Dwa.

Każdy dzień zaczynał się tak samo.
Wstaję, kawa, śniadanie, budzę Borysa, podaję mu leki na czczo, robię śniadanie, wstaje mama, ja się ubieram i wychodzę do pracy. Cholerny autopilot...
Codziennie przechodziłam tą samą trasę, łączącą moje osiedle z salonem.
Codziennie zakładam śmieszny kitel, parzę druga kawę, przeglądam zapisanych klientów i ich bolączki.
Mniej więcej kiedy upijam przedostatni łyk kawy przychodzi pierwszy klient.
Kiedy kładzie się na specjalnym łóżku, pytam gdzie dokładnie boli, na co zwrócić uwagę. Pytam o przebyte choroby, bóle migrenowe, czy stany zapalne. Dziwią się i odpowiadają. Czasami bywa tak, że odprawiam z kwitkiem takiego denata, co łączy się z oburzeniem i obrazą majestatu.
Co z tego, że mogę im zaszkodzić! Oni pójdą do konkurencji!
Pokornie przepraszam i tłumaczę. Jeśli nie dochodzi do konsensusu, owy osobnik wychodzi trzaskając drzwiami a ja spokojnie dopijam kawę. Tak jak w tym przypadku. No...
Wchodzi szefowa, zaniepokojona hałasem i żąda wyjaśnień. No to mówię jej:
niezidentyfikowany ból karku, uraz głowy, migreny, bolące to i tamo.
Są pewne zasady których nie możesz złamać i doskonale o tym wiecie obie. Ona patrzy na mnie z uśmiechem, nie wiem co on oznacza w większości przypadków, ale mówi że za godzinę mam kolejną sesję.
To w między czasie dopijam zimną kawę i szykuję się psychicznie na następną osobę.
Kiedy dzień pracy chyli się ku schyłkowi, dzwonię do mamy z pytaniem co kupić w markecie. Zachodzę do niego, kupuję najpotrzebniejsze rzeczy i wracam do domu.
Przeważnie w domu jesteśmy tylko we troje. Ja, Mama i Borys.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj w kuchni siedziała Hania.
Niemalże rzucam się jej na szyję, pytam co się stało że tutaj jest, nie nadążą odpowiadać na potok pytań.
-Przyjechałam zaproponować spotkanie w ramach akcji Make a Wish.
Oh, zimny kubeł wody oblewa mnie całą, na chwilę zdążyłam zapomnieć o tym całym bagnie.
Kiedyś wspominała, że dzieciaki takie jak Borys, mają możliwość "Życzenia od Herosa"
Czy to znaczy...
Uspokaja mnie, lekarze twierdzą, że z Borysem jest dużo lepiej, że choroba po leczeniu osłabła, z czym mój syn nabrał pewnych sił witalnych.
Mówię, że synek zawsze chciał pojechać do dużego Wesołego Miasteczka, przyziemne życzenie, ale czego może życzyć sobie siedmiolatek?
Mówi, że to nie ta akcja, że Herosi współpracują z wieloma instytucjami, które oferują tak zwane "dni otwarte".
Pytam co to ma być, a kiedy mówi, że spotkanie z całym składem siatkarskim rzeszowskiego klubu na usta wpływa lekki uśmiech.
-Po prostu, zabieram was na spotkanie z siatkarzami, mecz i małą ucztę. Każde dziecko, nasze dziecko dostaje dużo. Bo samo z siebie daje wiele. Więc proszę cię o odpowiedź jak najszybciej. Chciałabym was tam widzieć.
-Tylko praca... pracuję od poniedziałku do piątku...
-Spokojnie, spotkanie jest w sobotę.
Mruczę coś pod nosem ale za filarem dostrzegam swoje szczęście.
Biegnie do ciebie i niemal błagalnie prosi abym się zgodziła.
Dobrze wiesz, że twój ojciec zaszczepił w nim to, co próbował zaszczepić w tobie.
Prawie mu się udało, no ale jesteś dziewczyną. Wielu rzeczy nie rozumiałaś, ale lubiłaś siatkówkę.
Borys wykrzykuje imiona i nazwiska czołowych zawodników, ich pozycje i staż  klubie, a kiedy ze śmiechem mówię że pójdziemy wybucha wielkim szaleńczym śmiechem.
Patrzę tak na wesołe oczy mojego synka i łzy zalęgają mi się  oczach.
Hania łapie mnie za rękę, była świadkiem nie jednej takiej sytuacji... Jaka ona musi być silna!
Ja upadłabym przy pierwszej okazji.
-Ale skonsultuję to z doktorem, dobrze?- uśmiech nieco przygasa a chłopiec przybiera pozycję bojową
-Przecież dobrze się czuję!-buntownicza mina rozśmiesza nas wszystkich -prooooszę mamo!
-Pójdziemy. - w geście kapitulacji albo w chęci oglądania błyszczących roześmianych oczu mojego szczęścia przystaję na spotkanie.

Hania wyszła z zapakowanym sernikiem i przepisem na jakieś inne ciasto od mojej mamy,
odprowadziłam ją do auta, uściskałam i podziękowałam za wszystko.
Odjechała do domu a ja weszłam do swojego.
Usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach.
Wiedziałam, że takie spotkanie pomaga dzieciakom walczyć, tylko czemu byłam ciągle pełna niepokoju?
Jakby jakiś mały demon siedział mi na ramieniu i szeptał same złe scenariusze. Podnoszę się i otrząsam. Idę nawoływana przez Borysa z łazienki, któremu szampon wleciał do oka.
Po kąpieli ubieram go w ulubioną piżamę, z superbohaterem, rozczesuje za długie już włoski i kładę się obok niego, z zamiarem opowiedzenia bajki.
Wtem on przytula się do mnie i szepce, że chce spać ze mną.
odgarniam kołdrę i biorę go na ręce.
-Przecież nie będziemy spali na tym małym łóżeczku. W tym samym pokoju, przenoszę go na rozkładaną kanapę. Okrywam szczelnie kołdrą, kładę się obok i zaczynam opowiadać bajkę o Jasiu i Małgosi.
Po dwudziestu minutach słyszę miarowy oddech synka, wyswobadzam się z jego ucisku i sama kieruję się do łazienki.
Kiedy jestem już rozebrana patrzę w swoje odbicie. Ładna buzia, nieco zapadnięte policzki, poszarzała skóra. O to co niepokój robi z ludźmi.
Po szybkim prysznicu wychodzę z łazienki, idę do salonu, gdzie śpi moja mama, całuję ją w głowę, szczepce dobranoc i wchodzę do pokoju. Kucam przed łóżkiem, Modlę się do Boga o to, aby pomógł nam o wszystko przezwyciężyć. Kładę się koło Borysa, który machinalnie przysuwa się do mnie i zarzuca na mnie swoje nogi. Wiem że będę skopana dzisiaj w  nocy, ale za nic nie zamieniłabym tych chwil błogości.
Zamykam oczy, nie wiem kiedy odpływam.



Witajcie.
Wiedźma znowu pisze, wiedźma znowu działa.
Ogólnie szukam Bety.
jeśli któraś z Was chciałaby mi pomóc, proszę o wiadomość na mejla : wiedzma177@o2.pl, albo po prostu w komentarzu.
Rozdziały będą się średnio pojawiać co dwa dni.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę!
Planuję koło 12 rozdziałów, zobaczymy jak to się potoczy dalej.
Tymczasem, pozdrawiam :)
NW :*


piątek, 5 lutego 2016

Jeden.

Kiedyś się zastanawiałam jak to będzie być matką.
Czy będę miała kochającego męża, ukochane dziecko, w miarę stabilną pracę by zapewnić mu byt, duży dom z ogrodem a w nim dwa psy...
Rzeczywistość okazała się przewrotna.
Mam 25 lat i mam siedmioletniego syna, Borysa.
W wieku 17 lat stałam się ofiarą gwałtu. Na początku chciałam usunąć ciążę, ale kiedy usłyszałam bijące serce, nie odważyłam się.
Rodzice gdy się dowiedzieli zapewnili, że mi pomogą. I tak sobie radziliśmy. Nasze życie budowało się na relacji matka syn, wspólne wyjazdy na zakupy były dla nas wielką wyprawą, spacery codziennością a to, że mój mały chłopiec odstraszał każdego mężczyznę na widoku, stało się normą.
Byliśmy MY ja i on...
Do czasu kiedy u Borysa nie wykryli ziarniaka złośliwego.
To było jak wyrok, wyrok na moim małym szczęściu.
Od dwóch lat jeździmy po lekarzach, połowę czasu spędzamy w szpitalach...
Dla małego dziecka jest to cios.
Cios z którego może się nie pozbierać. Ani ja, ani on nie potrafiliśmy.
Któregoś dnia, kiedy byliśmy w domu zapukała do nas młoda kobieta. Ambasadorka fundacji Herosi.
Borysek stał się ich podopiecznym, udawało się zebrać pieniądze na kolejne leczenia, badania, wyjazdy do szpitali...
A Hania, stała się moim spowiednikiem. wysłuchiwała moich żali, lamentów kiedy nie dawałam sobie rady. Była podporą moją jak i mojego synka. Zabierała na różne spotkania, zabawy z dziećmi takimi jak on, chorymi.
A ja siadałam zawsze z boku. oglądając jak w ciągu jednej chwili może zmienić się podejście dziecka do życia.
Jak przezwycięża ból i staje na własnych nogach pnąc się do przodu ściskając dłoń Hani.
W ciągu kilkunastu miesięcy stan zdrowia Borysa ustabilizował się. Przeprowadziliśmy się z małej miejscowości Bratkowice do Rzeszowa gdzie dostałam pracę w salonie odnowy biologicznej.
Moim małym marzeniem zawsze było zostać fizjoterapeutą. Jednak z wiadomych powodów, przystało na kursach masażu relaksacyjnego...
Tato został w domu, ale mama przyjechała tutaj ze mną. Nie czułam się aż tak bardzo osamotniona w tak dużym mieście...
Wynajęłyśmy mieszkanie stosunkowo blisko szpitala, tak na zaś...
Dwa małe pokoje na drugim piętrze, kuchnia z jadalnią i łazienka. Nic specjalnego, ale mi to zapewnia odrobinę szczęścia. Borys też się cieszy. a TO dla mnie najważniejsze!
Zawsze przed snem modlimy się całą trójką.
Każdy szczepce w głowie własną modlitwę, moja od dwóch lat wygląda niezmiennie.
Aby mój syn wyzdrowiał.
Czy to nie logiczne?
Chociaż stawiamy krok do przodu, brniemy w walkę z chorobą to ja balansuję pomiędzy krokiem do przodu a krokiem w tył.
Podupadam, ale wiem że muszę walczyć. Mam dla kogo

Nazywam się Bianka Żur, mam 25 lat, mam 7 letniego syna i zaczynamy wszystko budować od podstaw.

Wstęp.

Zwariowałam.
Prawie 2 lata przerwy  pisaniu blogów, dodaję nowe coś.
Mam nadzieję, ze ktoś tu zostanie na dłużej :)
Pozdrawiam, Nawiedzona Wiedźma :)