sobota, 6 lutego 2016

Dwa.

Każdy dzień zaczynał się tak samo.
Wstaję, kawa, śniadanie, budzę Borysa, podaję mu leki na czczo, robię śniadanie, wstaje mama, ja się ubieram i wychodzę do pracy. Cholerny autopilot...
Codziennie przechodziłam tą samą trasę, łączącą moje osiedle z salonem.
Codziennie zakładam śmieszny kitel, parzę druga kawę, przeglądam zapisanych klientów i ich bolączki.
Mniej więcej kiedy upijam przedostatni łyk kawy przychodzi pierwszy klient.
Kiedy kładzie się na specjalnym łóżku, pytam gdzie dokładnie boli, na co zwrócić uwagę. Pytam o przebyte choroby, bóle migrenowe, czy stany zapalne. Dziwią się i odpowiadają. Czasami bywa tak, że odprawiam z kwitkiem takiego denata, co łączy się z oburzeniem i obrazą majestatu.
Co z tego, że mogę im zaszkodzić! Oni pójdą do konkurencji!
Pokornie przepraszam i tłumaczę. Jeśli nie dochodzi do konsensusu, owy osobnik wychodzi trzaskając drzwiami a ja spokojnie dopijam kawę. Tak jak w tym przypadku. No...
Wchodzi szefowa, zaniepokojona hałasem i żąda wyjaśnień. No to mówię jej:
niezidentyfikowany ból karku, uraz głowy, migreny, bolące to i tamo.
Są pewne zasady których nie możesz złamać i doskonale o tym wiecie obie. Ona patrzy na mnie z uśmiechem, nie wiem co on oznacza w większości przypadków, ale mówi że za godzinę mam kolejną sesję.
To w między czasie dopijam zimną kawę i szykuję się psychicznie na następną osobę.
Kiedy dzień pracy chyli się ku schyłkowi, dzwonię do mamy z pytaniem co kupić w markecie. Zachodzę do niego, kupuję najpotrzebniejsze rzeczy i wracam do domu.
Przeważnie w domu jesteśmy tylko we troje. Ja, Mama i Borys.
Ale nie dzisiaj. Dzisiaj w kuchni siedziała Hania.
Niemalże rzucam się jej na szyję, pytam co się stało że tutaj jest, nie nadążą odpowiadać na potok pytań.
-Przyjechałam zaproponować spotkanie w ramach akcji Make a Wish.
Oh, zimny kubeł wody oblewa mnie całą, na chwilę zdążyłam zapomnieć o tym całym bagnie.
Kiedyś wspominała, że dzieciaki takie jak Borys, mają możliwość "Życzenia od Herosa"
Czy to znaczy...
Uspokaja mnie, lekarze twierdzą, że z Borysem jest dużo lepiej, że choroba po leczeniu osłabła, z czym mój syn nabrał pewnych sił witalnych.
Mówię, że synek zawsze chciał pojechać do dużego Wesołego Miasteczka, przyziemne życzenie, ale czego może życzyć sobie siedmiolatek?
Mówi, że to nie ta akcja, że Herosi współpracują z wieloma instytucjami, które oferują tak zwane "dni otwarte".
Pytam co to ma być, a kiedy mówi, że spotkanie z całym składem siatkarskim rzeszowskiego klubu na usta wpływa lekki uśmiech.
-Po prostu, zabieram was na spotkanie z siatkarzami, mecz i małą ucztę. Każde dziecko, nasze dziecko dostaje dużo. Bo samo z siebie daje wiele. Więc proszę cię o odpowiedź jak najszybciej. Chciałabym was tam widzieć.
-Tylko praca... pracuję od poniedziałku do piątku...
-Spokojnie, spotkanie jest w sobotę.
Mruczę coś pod nosem ale za filarem dostrzegam swoje szczęście.
Biegnie do ciebie i niemal błagalnie prosi abym się zgodziła.
Dobrze wiesz, że twój ojciec zaszczepił w nim to, co próbował zaszczepić w tobie.
Prawie mu się udało, no ale jesteś dziewczyną. Wielu rzeczy nie rozumiałaś, ale lubiłaś siatkówkę.
Borys wykrzykuje imiona i nazwiska czołowych zawodników, ich pozycje i staż  klubie, a kiedy ze śmiechem mówię że pójdziemy wybucha wielkim szaleńczym śmiechem.
Patrzę tak na wesołe oczy mojego synka i łzy zalęgają mi się  oczach.
Hania łapie mnie za rękę, była świadkiem nie jednej takiej sytuacji... Jaka ona musi być silna!
Ja upadłabym przy pierwszej okazji.
-Ale skonsultuję to z doktorem, dobrze?- uśmiech nieco przygasa a chłopiec przybiera pozycję bojową
-Przecież dobrze się czuję!-buntownicza mina rozśmiesza nas wszystkich -prooooszę mamo!
-Pójdziemy. - w geście kapitulacji albo w chęci oglądania błyszczących roześmianych oczu mojego szczęścia przystaję na spotkanie.

Hania wyszła z zapakowanym sernikiem i przepisem na jakieś inne ciasto od mojej mamy,
odprowadziłam ją do auta, uściskałam i podziękowałam za wszystko.
Odjechała do domu a ja weszłam do swojego.
Usiadłam na kanapie i ukryłam twarz w dłoniach.
Wiedziałam, że takie spotkanie pomaga dzieciakom walczyć, tylko czemu byłam ciągle pełna niepokoju?
Jakby jakiś mały demon siedział mi na ramieniu i szeptał same złe scenariusze. Podnoszę się i otrząsam. Idę nawoływana przez Borysa z łazienki, któremu szampon wleciał do oka.
Po kąpieli ubieram go w ulubioną piżamę, z superbohaterem, rozczesuje za długie już włoski i kładę się obok niego, z zamiarem opowiedzenia bajki.
Wtem on przytula się do mnie i szepce, że chce spać ze mną.
odgarniam kołdrę i biorę go na ręce.
-Przecież nie będziemy spali na tym małym łóżeczku. W tym samym pokoju, przenoszę go na rozkładaną kanapę. Okrywam szczelnie kołdrą, kładę się obok i zaczynam opowiadać bajkę o Jasiu i Małgosi.
Po dwudziestu minutach słyszę miarowy oddech synka, wyswobadzam się z jego ucisku i sama kieruję się do łazienki.
Kiedy jestem już rozebrana patrzę w swoje odbicie. Ładna buzia, nieco zapadnięte policzki, poszarzała skóra. O to co niepokój robi z ludźmi.
Po szybkim prysznicu wychodzę z łazienki, idę do salonu, gdzie śpi moja mama, całuję ją w głowę, szczepce dobranoc i wchodzę do pokoju. Kucam przed łóżkiem, Modlę się do Boga o to, aby pomógł nam o wszystko przezwyciężyć. Kładę się koło Borysa, który machinalnie przysuwa się do mnie i zarzuca na mnie swoje nogi. Wiem że będę skopana dzisiaj w  nocy, ale za nic nie zamieniłabym tych chwil błogości.
Zamykam oczy, nie wiem kiedy odpływam.



Witajcie.
Wiedźma znowu pisze, wiedźma znowu działa.
Ogólnie szukam Bety.
jeśli któraś z Was chciałaby mi pomóc, proszę o wiadomość na mejla : wiedzma177@o2.pl, albo po prostu w komentarzu.
Rozdziały będą się średnio pojawiać co dwa dni.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę!
Planuję koło 12 rozdziałów, zobaczymy jak to się potoczy dalej.
Tymczasem, pozdrawiam :)
NW :*


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz